piątek, 26 czerwca 2015

Boli mnie noga

Serio. A właściwie to nogi i ręce. Jako osoba przewlekle chora miewam takie rewelacje, więc zamiast  rozmyślać o tym czym i z kim się napierdolę dziś wieczorem miksuje kolejne tabletki.
Strasznie to upierdliwe i męczące. I dołujące. Ból, taki codzienny, który nie daje nawet chwili odpoczynku powoli niszczy człowieka.
W domu zaczyna się robić syf, bo nie masz siły przejechać szmatą po podłodze czy wyciągnąć odkurzacza. W zlewie naczynia nie mieszczą się już od dawna, więc obstawiasz nimi wszystkie blaty. Czasem coś ugotujesz z przyzwoitości, ale w sumie nie ma to sensu, bo i tak nie chce ci się jeść.
Kiedy twój facet próbuje się do ciebie przytulić, syczysz z bólu. Seks? Bez jaj. Kto miałby na to ochotę.
I tak powoli ograniczasz się do minimum sprowadzając swoje obolałe życie do leżenia na kanapie.

Jesssuuuu, jak ja bym chciała, żeby było normalnie. Jak kiedyś. Kiedy moim największym zmartwieniem były rozdwajające się końcówki włosów.

niedziela, 14 czerwca 2015

Poradnik pozytywnego myślenia dla wybitnie opornych

Urodziłam się jako mentalne jąderko ciemności, a umiejętność tą podsycała we mnie od małego matka, której życiowe motto brzmi "wszystko jest problem". Ratujesz zwierzę z ulicy? "Po co ci ten problem?". Rzucasz pracę, bo miałaś ochotę się przez nią zabić? "I co teraz zrobisz? Po co ci ten problem?". Facet cię wkurwia i po 9 latach związku czujesz, że to chyba nie to - "Nie ma par idealnych, zostawisz go i będziesz miała problem". ITD.
Więc kiedy od małego człowiek jest trenowany, że cokolwiek nie zrobi, to będzie miał problem, asekuracyjnie uczy się nie robić nic. 
Jestem już za duża, żeby winić za wszystko matkę, ale prawda jest taka, że to bardzo ograniczający sposób wychowania. I teraz dużo czasu i energii kosztuje mnie wychodzenie ze stanu, że wszystko w życiu, a szczególnie każda zmiana, to problem.

Moje trzy żelazne zasady nie popadania w ciemną dupę brzmią:

- Porównuj się tylko do siebie sprzed jakiegoś okresu. Nie ma absolutnie żadnego znaczenia, jak wyglądają i co mają inni. To nie ma wpływu na twoje życie.

- Uświadom sobie, że inni - rodzina, przyjaciele - nie rozwiążą twoich problemów, ani ni wezmą na siebie odpowiedzialności za twoje decyzje. W najważniejszych kwestiach zawsze jesteśmy sami. To duża odpowiedzialność. Ale skoro tak, to warto postępować "pod siebie", a nie uszczęśliwienie wszystkich dookoła.

- Nie uzależniaj swojego samopoczucia od czynników zewnętrznych, bo od tych bardzo łatwo zostać odciętym. Tylko spacer cie uspokaja? To gdzie pójdziesz wkurwiona podczas burzy stulecia? Albo jak się rozchorujesz? Liczy się to co masz w głowie. A konkretnie - umiejętność zapanowania nad swoimi myślami.


W gratisie dodałabym dobrze dobrane psychotropy, ale nie wszyscy wierzą w magiczne pigułki…

poniedziałek, 18 maja 2015

Czy każdy dzień może być wyjątkowy?

Nie, nie może. I na tym mogłabym zakończyć, aaaaale ponieważ się nie znamy należy się Wam uzasadnienie.

Po pierwsze jak tylko stanęłam na nogi kilka miesięcy temu i znowu mogłam prowadzić samochód oraz nie bałam się oddalić na więcej niż 300 metrów od domu - zapragnęłam ŻYĆ. Każdy dzień spędzony w domu na kanapie wydawał mi się stracony, bo chociaż nie byłam w stanie terminalnym, to towarzyszyło mi przekonanie, że zostało mi jeszcze najwyżej kilka lat. Tak wtedy miałam, co zrobić.

W takim razie skoro moje dni były policzone musiałam zacząć działać. Było trudno, głównie dlatego, że otępiona psychotropami nie umiałam precyzyjnie określić o co kurwa właściwie chodzi, czego chcę i jakie mam plany na przyszłość. Notabene przyszłość wtedy oznaczała dla mnie "do końca tygodnia", ponieważ nauczyłam się, że naprawdę nie warto planować niczego z większym wyprzedzeniem. To znaczy można robić założenia, ale nie sztywne plany. Tylko elastyczność umysłu umożliwia szybkie dostosowanie do zmieniającej się rzeczywistości. To z kolei daje poczucie wolności, a to - bezpieczeństwa. Wyjaśnię to kiedyś dokładniej.

Wracając do życia. Pierwsza rzecz jaką zrobiłam, to po raz pierwszy wypiłam butelkę wina. Na złość światu i słowom lekarzy. Chciałam poczuć, że jeszcze mogę, że to nie prawda, że pewne rzeczy są już poza mną.

Drugą rzeczą było kupienie sukienki. Od 10 lat nosiłam tylko i wyłącznie spodnie przekonana o tym, że moje nogi są krótkie, grube i brzydkie. W końcu zrozumiałam, że nawet jeżeli to prawda, to pierdole, naprawdę, nie jest to wystarczający powód, żeby nie odjebać się w kieckę od młodego projektanta. (Kupiłam, założyłam, czułam się źle, ale pracuje nad tym)

Były jeszcze spacery, kino, wystawy, restauracje, randki, romanse, wyjazd nad morze, rzucanie palenia, dieta na przemian z maratonami po fast-foodach, rozmowy do rana i mnóstwo płaczu.

Więc czy każdy dzień może być wyjątkowy? Nie. Bo większość jest do bólu zwykła, a nawet te, kiedy robisz coś innego w gruncie rzeczy też są mało ciekawe. Życie jest niestety w pewnym stopniu rozczarowujące, szczególnie, jeżeli człowiek wychował się na komediach romantycznych.

Czy jest na to jakiś sposób? Żyć chwilą. Serio. Stoicy odkryli to już dawno, Zen też opiera się na tu i teraz. W ogóle większość nurtów filozoficznych i religijnych, które nie skupiają się na zmuszaniu ludzi do klęczenia z jajami w kałuży sugeruje, że przeszłość już była, jutra nie znamy więc liczy się tylko "tu i teraz".

Mój sposób na wyjątkowe dni jest prosty - poddaje się chwili i nie myślę o konsekwencjach. Mam ochotę na nowe, niebotycznie drogie buty? Kupuje. Jakoś to będzie. I jest. 
Wypiłam butelkę wina z przyjacielem z dawnych lat, leci romantyczna piosenka, więc całujemy się jak gówniarze, chociaż w domach ktoś na nas czeka. Bez miłości, dla wspomnień.
Nie mam ochoty na udział w nudnym spotkaniu, bo zamiast zarobić więcej kasy wolę posiedzieć na ławce w parku i gapić się na drzewa - mówię, że moja obecność nie jest niezbędna, bo i tak nie zaangażuje się w projekt.

Czy świat się od takiego podejścia kończy? Zaskoczę Was. Nie. Co więcej, kręci się całkiem nieźle, a piekło nie zamarza.



środa, 13 maja 2015

Fajnie jest być singlem, dopóki jest się młodym

E. ma 57 lat i właśnie złamała nogę. Totalnie ją to unieruchomiło. To i 70 dodatkowych kilogramów, które gromadziła dzielnie przez całe swoje dorosłe życie.
E. nie zawsze była na straconej pozycji. Właściwie wszystko wskazywało na to, że jej droga potoczy się inaczej.
W młodości piękna. Brunetka z niebieskimi oczami, idealnie wykrojonymi brwiami, zgrabnymi nogami i kobiecym, ale nieprzesadnie szerokim tyłkiem. Diablo inteligentna. Umysł ścisły. Skończyła politechnikę na kierunku, który dzisiaj odstrasza nawet olimpijczyków z chemii.
Zawsze miała chłopaka. Na studiach ani razu nie zapłaciła za kino.
Jej jedyną wadą była naiwność, która spowodowała, że E. zaufała starszemu o 10 lat mężczyźnie, który zwodził i przekonywał, że rozwód to tylko kwestia czasu. Od żony odejść jednak mu się nie udało. To znaczy udało, ale nie dla E. W końcu zapłodnił sekretarkę i tamta umiała wyegzekwować to, czego E. nie umiała przez lata romansu.
Dzisiaj E. wyszła ze szpitala jako kaleka, która samodzielnie nie potrafi wstać z łóżka. Zdana na starego ojca, od którego jest cięższa o 50kg. Siostrzenicę, która jeszcze niedawno sama nie wstawała z łóżka. I siostrę, która mieszka 60km dalej.
E. ma przejebane. Najchętniej położyłaby się na podłodze i cichutko umarła. Bo właśnie zrozumiała, że lepiej już było. I szanse na zmiany i rewolucje tak naprawdę już jej się nie trafią.
Samotność dobrze wygląda tylko na filmach. Najlepiej w otoczeniu wełnianego koca, kominka i butelki wina. W życiu, tym prawdziwym, z rachunkami i koniecznością mycia zębów, człowiekowi w najtrudniejszych chwilach nie ma kto pomóc wstać z kibla.

To by było ładne zdanie na puentę, ale po głowie chodzi mi pytanie - czy w związku z tym warto tkwić w toksycznym związku, albo związku bez miłości, tylko dlatego, żeby w razie czego nie skończyć jak E.?

poniedziałek, 11 maja 2015

Kiedy twój kochanek ma dziewczynę

Po roku romansu, kiedy to dość niespodziewanie siły się wyrównały i obydwoje mamy partnerów, muszę uczciwie przyznać, że nie wiem jak On to wytrzymywał. Tą świadomość, że jest drugi i nigdy nie będzie najważniejszy. Że wystarczy drobiazg, żeby odwołać długo wyczekiwane spotkanie. Że nie ma sensu nic planować, ani za specjalnie na co liczyć. 
Z drugiej strony, skoro On/Ona tyle dla mnie ryzykuje, wciąż mnie pragnie itd., to chyba muszę dla Niej/Niego coś znaczyć, prawda?

- I co teraz? Przestajemy się spotykać? - spytałam leżąc głową na jego kolanach. Nie wiedział co odpowiedzieć, więc cały czas głaskał mnie po włosach. Czuł, że powinien kazać mi odejść. Dać mu spokój. Przestać zwodzić, zawracać głowę, uwodzić, żeby za chwilę nie mieć czasu na długie tygodnie.
- Jesteś na początku związku, teraz macie swoje najfajniejsze chwile, nie powinnam ci w tym mieszać - próbowałam zmusić go do decyzji.
- Nie mieszasz…

Z kobietami jest dziwnie. Właściwie, to odstawiłam X. już jakiś czas temu. Z bardzo intensywnej relacji przeszłam w spontaniczne wpadanie w środku tygodnia na szybkiego drinka. Z buzi. Ale bez loda. I teraz, kiedy w jego życiu pojawiła się Ona, rozsądek nakazuje mi zgrabnie usunąć się w cień. Natomiast babska próżność podpowiada, żeby zafundować mu moralne salto, po którym znów nie będzie w stanie myśleć o nikim innym. 

Nie wiem co zrobię. I czy cokolwiek zrobię. Może pozwolę swojej depresji (zdiagnozowana, nie urojona) zmarnować kolejny rok życia z przerwami na robienie głupstw, żeby pomimo psychotropów poczuć cokolwiek. A może po raz kolejny stanę na nogi i powstrzymując płacz będę powtarzała przed lustrem, że jestem silna i nic mnie nie złamie? 

Depresja nie jest moim jedynym problemem zdrowotnym. W zasadzie to pikuś przy tym, co naprawdę mnie spotkało. Ale o tym kiedy indziej.

czwartek, 7 maja 2015

Świat nie potrzebuje leku na raka, tylko maści na ból dupy

Największą winą Facebooka jest opcja szybkiego udostępniania treści, dzięki której w ciągu godziny doświadczam intelektualnego gwałtu co najmniej kilkukrotnie.
Najwięcej bólu sprawiają mi posty samozwańczych lifestylowych myślicieli specjalizujących się w dziedzinie relacji damsko-męskich. Nie powinnam być zaskoczona, że jest ich aż tylu. W końcu to kategoria nie wymagająca żadnej konkretnej wiedzy, za to świetnie generująca słowa kluczowe typu "chuj dupa cycki", dzięki którym szlachetny Googlasek łaskawiej rozdaje miejsca w kolejce dziobania.
W związku z tym wpadłam na genialny pomysł - ja też się mogę mądrzyć w internetach! W końcu mam 30 lat, mieszkam w stolicy, pracuje w korporacji i prawie umarłam w zeszłym roku, więc "wiem co to znaczy korzystać z życia dziwko".
Na dodatek nie mam kredytu we frankach, nigdy nie byłam w Charlotte na Pl. Zbawiciela, zanim wypiję poranną kawę łykam garść leków, jak mi się włącza opcja "YOLO" to robię głupie rzeczy, których potem nie żałuję. Kocham koty.